Wtorek wrócił do moich planów, jako dzień biegania. W poniedziałek był trening, więc we wtorek pobiegałam. Przypadł mi na ten dzień „spokojny bieg” w planie treningowym. Nogi jakoś tak jednak same niosły na trochę szybszym tempem.

Kilka razy przeszłam do marszu, bo pisałam z koleżanką, która mi użyczyła kodu zniżkowego na zakupy w sklepie z odzieżą trekkingową. Czas uzbierać potrzebne rzeczy na październikowe marsze po wulkanie na Azorach. Poza tym bieg szedł dobrze. Bez większego zmęczenia tym razem, choć oddech na końcu przyspieszył.

Tętno było nadal wysokie, ale chłodniejsze powietrze nie utrudniało tak biegu, jak to robi ciepłe. Nie przegrzewałam się.

Było raczej pochmurna i wiał dość wyraźny wiatr. Na tyle silny, by dobrze schładzać, a na tyle spokojny, by nie przeszkadzać w biegu i nie powodować większego zmęczenia.

Obiad zjadłam tego dnia dość późno. Najpierw podjechaliśmy do garażu, aby wziąć auto zastępcze. Mechanik miał zajrzeć do łożysk w samochodzie, bo słychać było od poprzedniej wymiany opon dwa miesiące temu głośne stukanie. Dostaliśmy więc małe Aygo i ruszyliśmy do domu. Na obiad mąż przygotował penne w sosie szpinakowym. Wyszło za mało kalorii i już wieczorem byłam głodna.

Jestem zadowolona jak mi dzień minął, bo udało się pobiegać i byłam trochę spokojniejsza o nasz samochód. Najważniejsze, że zaufany mechanik się mu przyjrzy. Tym garażem u mnie we wsi jestem za to bardzo zawiedziona, bo miał właściciel u siebie nasz samochód i nie tylko nie znalazł źródła hałasu to jeszcze on nam wcześniej opony zmieniał i źle ustawił koła, przez co były zbieżne i musiałam po roku wymieniać opony na nowe.